VI Wyrypa Beskidzka 6-9.07.2012r |
ecowarrior
|
Wyrypa Beskidzka kusiła mnie już od kilku lat. Naczelnym kusicielem był mój brat, który już dwukrotnie brał w niej udział, oraz Blondi zasypujący moje gg i skrzynkę mailową newsami tematycznymi – chwała im za to!
06.07.2012r. Dzień rozpoczął się parszywie. Skwar jak diabli. Od rana malowanie, a po południu mułowato wlokący się pociąg do Łodygowic. Przewidując dramaturgię dojazdu postanowiłem zakupić sobie kilka chłodnych piwek na uśmierzenie bólu. Mam 15 min. do odjazdu pociągu więc podbiegam do pobliskiego „Netto”, chwytam czteropak (z popsutej lodówki!) i staję w kolejce. Czynna tylko jedna kasa, która psuje się gdy przede mną jest już tylko jedna osoba. Naprawa trwa, trwa, czas ucieka a ja ciągle tkwię w tym samym miejscu :/ Dostaję prawie szału, odstawiam piwo i w te pędy na stację kolejową – zaraz podjedzie mój pociąg! Ledwie wpadam na stację a zapowiadają dwudziestominutowe opóźnienie. To ja plecak zrzucam i daaawaaaaaaaaaj z powrotem do sklepu. Kasa naprawiona. Chwytam pozostawiony czteropak i ponownie ustawiam się w kolejce. Znów wszystko pod górkę – normalnie na złość. Jakaś kobieta chce płacić kartą, karta nie działa. Wyjmuje banknot 100 zł, po chwili go chowa i zaczyna szperać w portfelu wyjmując drobne. Liczy, dodaje, wysypuje złotówki, później grosze. W końcu wsypuje wszystko z powrotem i płaci stuzłotówką!! Mówię chyba coś do siebie i prawdopodobnie jestem purpurowy na twarzy bo co niektórzy się odwracają. Przede mną już tylko 2 osoby gdy nadchodzi kolejny cios. Tym razem podczas przeglądania rachunku klientka dochodzi do wniosku, że filety które kupiła źle policzono, na cenniku widniała niższe kwota aniżeli ta którą policzyła kasjerka. I znów bajzel. Ekspedientka dzwoni do kierowniczki, kierowniczka każe czekać. Teraz już nie tylko ja mówię sam do siebie, tworzy się ogólny gwar i atmosfera kolektywnej dezaprobaty. Telefon kasjerki dzwoni po raz kolejny, są nowe wieści – kwota na cenniku jest z dnia wczorajszego. Zaniedbanie obsługi nie obciąża jednak klientki sklepu lecz rodzi problem z wycofaniem błędnego rachunku. Po ciężkim boju udaje mi się zakupić upragniony towar i gnam na pociąg. W Łodygowicach meldujemy się około 18. Sporo osób koczuje już na stacji bądź w pobliskiej spelunie. Robimy zakupy i celem nabrania energii udajemy się na solidną obiadokolację. Po opuszczeniu lokalu gastronomicznego, zadowoleni z siebie wracamy na pkp – niebawem podjedzie ostatni pociąg z główną grupą szturmową. Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos, który radośnie ogłasza: - Cześć eco, bez kapelusza ledwie cię poznałem! Witamy się Djinnem i przychodzi mi w końcu osobiście poznać Ufoka Gdzieś tam z tyłu Sebastian oddaje sobie z Wojtkiem honory, konwersuje z bywalcami poprzednich wyryp, a z oddali leniwie nadciąga pociąg z wyrypowiczami. Ludzi wypełza co niemiara, niczym mrówki z rozkopanego mrowiska. Marek wraz z Ufokiem przedstawiają ogóle zasady uczestnictwa i bezpieczeństwa imprezy, po czym o 20:11 ruszamy w bój Pierwszy etap wędrówki wiedzie przez Czupel na Magurkę Wilkowicką. Miny miejscowej ludności bezcenne. Tuż przed zmierzchem przetaczają się przed ich domami 202 osoby ruszające w góry. Zapewne mogliby zrozumieć pojedyncze osoby lub gdybyśmy ruszali w dzień, w południe, ale tuż przed zmierzchem taki pochód ?! Wiele osób przerywało swe zajęcia by wyjść na ulicę, popatrzeć na nas, zawołać rodzinkę, sąsiadów i zdejmując czapkę podrapać się w głowę W schronisku chwila odpoczynku, wymiana pustego piwka na pełne i ruszamy ku Hrobaczej Łące. Początkowy, gesty pochód zaczyna się rozciągać. Tworzą się minigrupki podążające swoim tempem. W oddali słuchać grzmoty, a Wojtek stara się wyliczyć ile kilometrów znajdujemy się od burzy. W okolicach „Gawry”, na Przełęczy Przegibek grzmoty cichną. Sporo osób się tutaj posila. Blondi dogadał się z właścicielami, że lokal będzie otwarty od 22 do późnych godzin nocnych. Przybicie pieczątki, uzupełnienie piwka i powrót na szlak... 07.07.2012r. Mijamy Gaiki i przemykając obok Źródła Maryjnego docieramy na Hrobaczą Łąkę. Jest rześko, przyjemnie. Dołączamy do kolektywu oblegającego platformę widokową. Wcinamy parę kabanosy, krytycznym okiem lustrujemy mapę i ruszamy przed siebie. Za nami niesie się prorocza obelga jednego z wyrypowiczów pod adresem chyba najbardziej popularnego szczytu Beskidu Małego: „jeszcze ten pieprzony Żar”. Koleś miał rację, Żar faktycznie był pieprzony. Podchodząc pod niego, mimo iż taki niewysoki, złapał mnie największy kryzys formy podczas całej wędrówki. Sebastian z Wojtkiem zniknęli mi z oczu a ja zacząłem zadawać sobie pytania – ponoć najbardziej popularne podczas wyryp - : - Co ja tutaj robię? Na co mi taka forma turystyki? Następny krok to samokrytycyzm: - Ty to jednak jest durny jak siano, inwestować kasę, wolny czas i dwa dni urlopu po to aby popełnić taki sadomasochizm! Ostatni etap przemyśleń to mocne postanowienie poprawy: - Ostatni raz, na takiej imprezie jesteś ostatni raz! Tak sobie rozmyślając docieram na szczyt. Jest 03:45 i zaczyna świtać. Spożywamy po batoniku, orzeźwiam się chłodnym piwkiem i wypluwając uprzednie słowa krytyki spoglądam na jaśniejące niebo i oddalone Jezioro Żywieckie. Rozkładamy śpiwory, nastawiamy budzik na 20 min. i udajemy się na spoczynek. Sebastian mówi, że przed nami najpiękniejszy okres wyprawy, odcinek podczas którego zacznie się krystalizować grupa osób która dotrze do celu, gdy podczas wędrówki obserwować będziemy w co rusz dziwniejszych miejscach śpiących wyrypowiczów, gdy zaczną się nawiązywać nowe przyjaźnie, znajome twarze będą się naprzemiennie pojawiać to w barze, to w schronisku, spożywczaku czy na łączce, a zmęczenie będziemy maskowali szalonym chichotem bezsilności... Na upragnione piwo, tfuuu znaczy się śniadanie, na Przełęczy Kocierskiej docieramy o 06:58. Zdezorientowane kelnerki każdorazowo informują, że o tak wczesnych godzinach kuchnia podaje jedynie jajecznicę. Żartujemy sobie z turystami siedzącymi stolik obok, pełni kontentacji wcinamy strawę i obserwujemy docierające co jakiś czas nowe twarze. Gdy zbieramy się do wyjścia to słyszę jakby znajome głosy, odwracam głowę i widzę siedzącego nieopodal Djinna i Ufoka z swoją grupą. Gdzieś w eter niesie się niepewne pytanie Ufoka: - Ciekawe czy sprzedają piwo? Podchodzę do znajomych forumowiczów i z rozradowaną gębą oświadczam: - Sprzedają, sprawdziłem! W ramach rewanżu, ku swemu przyszłemu nieszczęściu, Ufok informuje mnie jak zdobyć piwo na Potrójnej. Do Chatki na Potrójnej docieramy żwawym i energicznym krokiem. Zaczyna skwarzyć. Właściciele częstują herbatą,a my uzupełniamy zapasy wody. Poprzez mimikę twarzy wyrażającą bezmiar zmęczenia pobudzam litość gospodarzy i wykupuję ostatnie – „zaginione” – piwko. Zasiadamy na werandę i odpoczywamy. Zaczynają docierać osoby z którymi mijaliśmy się na Przełęczy Kocierskiej. Chwilę żartujemy i ruszamy ku Przełęczy Zakocierskiej, gdzie w cieniu rozkładamy śpiwory i zasypiamy na niecałą godzinkę. Czasami słyszę przez sen przemykające obok kroki, nie mam jednak ani sił, ani chęci by otworzyć oczy. Dopiero znajomy głos nadchodzącego Ufoka wyzwala we mnie energię potrzebną na wsparcie się na łokciu i dokończenie piwka. W tym momencie leci w mą stronę, niczym z karabinu maszynowego, seria bluzgów: - Ty taki, owaki, wychlałeś mi ostatnie piwo z Potrójnej! Złodzieju!! Jeszcze chwilę leżymy i zbieramy się ku Leskowcu. Mijając grupę Ufoka ponownie mam możliwość wysłuchania kim jestem Większość wyrypowiczów nie zagląda do schroniska lecz bezpośrednio schodzi do Krzeszowa. My jednak zatrzymujemy się celem przepłukania gardła i chwilowej regeneracji sił. Sebastian łapie cztery odciski na jednej nodze, zakłada plastry i z miną męczennika daje sygnał do dalszej wędrówki. Pozostawiamy za sobą około połowy trasy. Przed Krzeszowem zaciąga się. Przy jednej z chałup siedzi staruszek i z nieukrywaną ciekawością przygląda się nam. Zagadujemy, pytamy się czy i ewentualnie kiedy, wg niego, zacznie padać. Mówi, że tak solidnie dopiero za półtorej godziny. Oczywiście miał rację, nie wiem jak to wykalkulował. Jasnowidz czy co? Droga do sklepu udekorowana jest wyrypowiczami skrzętnie lustrującymi mapę, wyliczającymi ile jeszcze do końca i czy warto iść dalej, przystanki autobusowe oblegają osoby kończące swą wyprawę na etapie Krzeszowa, a pod sklepem/knajpą roztacza się widok jakby rozbitego obozu cygańskiego, udekorowanego plecakami, porozrzucanym obuwiem, częściami garderoby i zakupioną strawą. Robimy zapasy, przekąszamy rybkę, pijemy kefiry, soki i piwko, po czym ruszamy ku Suchej Beskidzkiej. Osoby, które pozostawiamy za sobą, które nas mijają, których my mijamy, powoli wydają się jak starzy znajomi. Wspólnie gwarzymy, opowiadamy jakieś tam historie, snujemy żarty nt kiełbasek które czekają u celu i życzymy sobie powodzenia na dalszym etapie wędrówki. Większość twarzy znamy już na pamięć. Ulewa łapie nas około 1,5 godz. od rozmowy z staruszkiem... Poprzez Grupę Żurawnicy dostajemy się do Suchej Beskidzkiej. Jest około 19:30, przed nami ostatnia noc wędrówki. Jesteśmy potwornie zmęczeni a przez kolejne 40 km nie będzie możliwości zrobienia zakupów. Zaopatrujemy się więc w solidne zapasy napoi, trochę jedzenia i potwornie ciążące zakupy nikną w otchłani plecaka. Jako motywator, a jednocześnie nagroda przyszłego dotarcia do celu dokupuję czteropak i flaszeczkę Mamy zamiar zdrzemnąć się na ok. 2 godzinki. Pozostawiamy za sobą dworzec autobusowy oraz kolejowy, gdzie mnóstwo wyrypowiczów kończy swą tegoroczną wyprawę i przekraczamy Skawę. Ufamy, że znajdziemy jakieś dogodne miejsce na kimanko pomiędzy Garcami a Działem Makowskim. Same krzaki, chwasty, pokrzywy. Normalnie dramat. Mijamy jakiegoś desperata, który bez karimaty, bez śpiwora, wziął i zaległ ze zmęczenia w chwastopokrzywach. Jedynie spokojne pochrapywanie, i unoszący się delikatnie góra-dół brzuch, pozwalał wnioskować, że delikwent żyje. Nieopodal Działu Makowskiego, na świeżo skoszonej łączce i my dołączamy do dwóch wyrypowiczów którzy odnaleźli swą oazę spokoju. Zatapiamy się w śpiworach i przez 2 godzinki regenerujemy siły. Budzimy się jak młodzi bogowie. Zaopatrzeni w nowe pokłady energii i optymizmu ruszamy, przez Mioduszynę, ku Makowi Podhalańskiemu. 08.07.2012r. Docieramy do połączenia z zielonym szlakiem i drogą schodzimy do centrum. Sebastiana atakuje nagły i niezaplanowany głód. Pochłania kilka kabanosek, łapie drugi oddech i … podejmuje decyzję pozostawienia w Makowie jednej butelki wody mineralnej … Obok dworca kolejowego ponownie witamy się z wieloma znajomymi. Większość wraca, rezygnuje z dalszej wędrówki i usilnie namawia do przyłączenia się do spontanicznie powstałej imprezy. Leje się piwko, sączy gorzałka, gdzieniegdzie ktoś śpi, ktoś masuje nogi ktoś inny przeklina pęcherze. Opieramy się pokosie, mobilizujemy energię i cała naprzód ku Grzechyni i Przysłopowi. W okolicach Zagórza niebo się zaciąga. Grzmi, a pioruny rozjaśniają przestworza. Z odmętów łąk zmierzają ku nam 3 osoby: dwie dziewczyny, rezygnujące z dalszej wędrówki i Wojtek, ich towarzysz. Namawiany przez białogłowe aby się do nas przyłączył, wspierany naszym słowem i zapewnieniami dziewczyn, że dadzą sobie radę decyduje się na dalszą tułaczkę. Około 02 spotykamy pijaczka, który wyraźnie szuka towarzystwa. Jestem zmęczony i gadać mi się nie chce, słuchać też. A on dawaj za nami i w monolog! Z bardziej interesujących wieści, które nam przekazał to odpowiedź na pytanie po kiego grzyba tyle dymu w okolicy i tlących się ognisk. Mówił, że to do odstraszania dzikiej zwierzyny by nie podchodziła do gospodarstw i nie atakowała inwentarza żywego. O brzasku docieramy do połączenia szlaku niebieskiego z czerwonym, zmierzającym ku Przysłopowi. Nastawiamy budzik na 20 min. i kładziemy się spać. Słyszymy dwie grupy przymykających wyrypowiczów. Przechodząc przez Przysłop raczymy się pierwszymi promieniami słońca. Budzi się piękny dzień. Podganiamy jedną z grup, wspólnie odpoczywamy, po czym namawiamy Wojtków ( już mamy 2 w grupie ) aby dalej wędrowali z nowo poznanymi towarzyszami. Sebastian złapał paskudną kontuzję, do tego 4 czy 5 odcisków (wszystkie na jednej stopie) i nie chcielibyśmy spowalniać kolektywu. Szlak do Przełęczy Kolędówki cudny, temperatura w sam raz a widoki urzekające. Na Przełęczy kolejny kryzys. Teraz i mnie bolą stopy. Wykończył mnie odcinek asfaltem i każdy stąpnięcie generuje niemiłosierny ból. Decydujemy się zatrzymać na pół godziny, zdejmujemy plecaki, skarpetki, rozkładamy karimaty i śpimy. Zmartwychwstanie. Budzimy się jak nowo narodzeni. Ileż może zdziałać 30 min. solidnej drzemki. Ból stóp gdzieś zaniknął, a wchłonięty snickers napełniała optymizmem i radosną wizją zdobycia Jałowca! Przemykając obok Schroniska Opaczne, wśród bujnej buczyny Beskidu Żywieckiego wspominamy wyprawę na Babią w 2004r., moją wędrówkę, sprzed kilku lat, na Sylwestra u Staszka na Gibasach oraz ilość, stan i rozlokowanie wiat turystycznych w poszczególnych pasmach Sudetów i Beskidów. Na Jałowcu jesteśmy sami. Świeci słońce, w oddali majaczy Pasmo Mędralowej a my czujemy się jakbyśmy już byli u celu Podziwiamy widoki i nie zwlekając schodzimy ku Przełęczy Klekociny. Sklinamy mieszczącą się nieopodal Stację Turystyczną „Zygmuntówka” i w okamgnieniu docieramy na szczyt Mędralowej. Zaczyna się zaciągać, z każdej strony. Do tego dochodzą nieprzyjemne, nie wróżące niczego dobrego grzmoty. Trzeba iść, głupio by było zmoknąć na sam koniec! I co robimy? Rozkojarzmy się i w okolicach Małej Mędralowej gubimy szlak! Całe nieszczęście świata kumuluje się na sam koniec – zaczyna walić żabami i piorunami! Wniosek nasuwa się prosty – nie ma się co lizać po fiutach nim nie jesteś pewny, ze cel został osiągnięty w stu procentach! Po jakiś 10 - 15 min. odnajdujemy właściwy szlak i klnąc co niemiara chłoniemy strugi deszczu. Z rezygnacji nawet peleryny nie chcę się wyjąć. Dramaturgię górskiej nawałnicy, której nikomu nie życzę (przede wszystkim tego strachu, gdy obok ciebie pękają drzewa, ty jesteś zupełnie bezsilny i zdany jedynie na łut szczęścia) jakoś przeżywamy i docieramy do Hornych Hluchaček, skąd majaczy widok naszego celu – Studenckiej Bazy Namiotowej „Głuchaczki”. Jest godzina 13, częstują nas herbatą, losujemy nagrody i celebrując smak otwartego piwka obserwuję powracających w doliny wyrypowiczów. Płacimy za nocleg, coś tam spożywamy, zażywamy zbawiennej kąpieli i udajemy się na krótki spoczynek. Budzę się po niecałej godzince snu. W wiecie dyskutuję z sympatyczną kobieciną, której kuzyn uczył mnie w szkole średniej Przysposobienia obronnego. Mówi, że czekała tutaj na męża, który uczestniczył w wyrypie a obecnie jego zwłoki tarasują wejście do namiotu Planujemy wieczorne ognisko a ekipa z obsługi opowiada o legendach tegorocznej wyrypy, dwóch typach którzy dotarli na Głuchaczki, nie zdjęli nawet plecaków i poprosili o szpadel. Biegali tu i z powrotem przekopując bazę. W końcu ktoś się pyta czego szukają? Biedaczki z smutkiem i rezygnacją na twarzy przyznali, że przewidywali jak ciężka będzie wędrówka i by nie obciążać plecaków zakopali sobie tutaj kilka flaszek wódki. Problem tkwi jedynie w tym, ze zapomnieli w którym to było miejscu... Tak sobie siedzimy na werandzie, pijemy kawę, herbatę, piwko i patrząc na otaczające nas góry snujemy różnorakie opowieści. Ktoś wspomina o Jarocinach lat 80, gdy nie było toi-toi lecz drewniane sławojki. Osoba opowiadająca mówi, że była świadkiem gdy jednemu gościowi, podczas posiedzenia, spadł do czeluści kibelka karnet na wszystkie koncerty i jedzenie. Zdesperowany zawołał kumpli i poprosił o pomoc. Ci go odwrócili do góry nogami, przytrzymali każdy za jedną nogę a nasz bohater zanurkował po zgubę! Aż strach pomyśleć co by było gdyby jednego z nich użądliła w tym momencie osa Wieczorem płonie ognisko, górami niesie się dźwięk gitarowych strun, a wśród biesiadnego kolektywu i radosnych gawęd krąży gorzałka niesiona przez ostatnie 40 kilometrów... 09.08.2012r. Ranem żegnamy się z towarzyszami wędrówki oraz wczorajszej biesiady. Zabieramy śmieci i ruszamy ku Przyborowie. Siedząc na plecaku w Żywcu, konsumując bułkę zapijaną kefirem myślę sobie: - eco, to była wspaniała przygoda, inna aniżeli te które przeżyłeś do tej pory. Wróć na tę imprezę za rok, ponownie spójrz na co niektóre mordki, odśwież wspomnienia, poznaj nowych znajomych a przede wszystkim .. zakop na Głuchaczkach flaszkę ... [link widoczny dla zalogowanych] |
||||||||||||||
|
cezaryol
|
Przygody w sklepie to już temat na osobną relację
|
||||||||||||||
|
Piotrek
Administrator
|
No ładny kawałek i ciekawe przemyślenia na Hrobaczej
|
||||||||||||||
|
buba
|
Eco ty nawet takie dzikie zapier**** przed siebie potrafisz przezyc i opisac z klimatem, urokiem i dowcipem!
Dobrze ze nie skonczyles tak jak ja kiedys... Powiedzieli na dworcu w Olawie ze pociag ma 40 min opoznienia... wiec postanowilam pojsc do kibelka.. Jak wrocilam po 10 minutach to pociagu juz nie bylo... "opoznienie uleglo zmianie..."
Ja prawie zawsze prowadze z soba taka rozmowe gdy wchodze pod stroma gorke
To musial byc niesamowity przejaw hartu ducha!! Nie dolaczyc do tej imprezy i isc dalej? podziwiam- ja bym sie zapewne zlamala!
ecooooooooo??? co oni ci zrobili na tej wyrypie???? Nie poznaje przyjaciela! Ty i nie chciec rozmawiac z lokalnym pijaczkiem??? musiales byc naprawde zmeczony, to jedyne uzasadnienie jakie mi do glowy przychodz!
Czyli co? flaszki nie zostaly odnalezione i wciaz czekaja na znalazce w ziemi pod Głuchaczkami? [link widoczny dla zalogowanych] eco czy ja dobrze widze ze ty spozywasz owe cytrynowe piwko o zawartosci alkoholu 2%?? |
||||||||||||||||||||||||
|
ecowarrior
|
Zapewne nie ostatnie...
Jeszcze parę takich przygód a faktycznie założę osobny wątek tematyczny
Buba, do teraz bije się w pierś
Taaaaak!!!!!!! Trzeba tam wysłać misję poszukiwawczą, im szybciej tym lepiej!
I co gorsza, ze wstydem przyznaję, że mi smakowało |
||||||||||||||||||||||||||||
|
VI Wyrypa Beskidzka 6-9.07.2012r |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.