 |
 | 07.04 nurkowanie w górskim śniegu |  |
Karo
Dołączył: 31 Lip 2008 |
Posty: 69 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Ostrzeżeń: 0/3
|
Skąd: Kaczki |
|
 |
Wysłany: Pią 7:41, 10 Kwi 2009 |
|
 |
|
 |
 |
Wcale nie chciałam zakładać nowego tematu no ale nie wiedziałam gdzie tu opowiedzieć cokolwiek wiec założyłam nowy temat o właściwie głupim tytule, bo to zaden temat. no ale może ja już zacznę tutaj się uzewnętrzniać....
06.04.2009 o 07 z kawałkeim odjeżdza inter city do krakowa z gdańska głównego. po to żeby zdążyć wstałam o 6.00 zbudzona smsem kolegi ze juz jedzie pksem do mnie ( mieszkam 25 km od gdańska) jak tylko przyjeżdza pakujemy się w samochód mamy i jedziemy do gdańska....prosto w gigantyczny korek ktorego nie przewidziałam. Adrenalina nam się tak wydzieliła że o senności nie było już mowy. właściwie nie było wiadomo czy zdażymy czy nie. wypadamy z zakochodu na 2 min. przed odjazdem pociau i dobiegamy do peronu wpadając do pociagu. pociąg rusza ufffffff!!!!1najgorszy poranek mojego życia chyba.nawet nie chciało nam sie szukać przedziału naszego bo tak byliśmy zmachani i szczęśliwi że udało nam się dotrzeć.
Właściwie cała ta wycieczka została zaplanowana do Krakowa, na koncert Jordi Savalla w ramach Festiwalu. A skoro bylibyśmy w dalekim krakowie to właściwie żadna różnica zeby podjechać do zakopanego. warto skoczyc i rzucić okiem na góry skoro tyle się już i tak jedzie i kasę wydaję.
Wysiadamy w Krakowie a tam....klimat afrykański po prostu, rozbieramy się ze wszystkiego prawie (po co ja wziałam zimową kórtkę, szalik itp.?! ) no i poszliśmy sie zakwaterować. do koncertu zostały nam 3 godzinki. zjedliśmy obiad i pędem zrobiliśmy zwiedzanie Krakowa ( rynek, 2 kościoły, dziedzińce zamku, powrót) oczywiście nie mając mapy szliśmy na czuja w tym krakowie, wybierałam drogę tam gdzie więcej ludzi szło i tak dotarliśmy do rynku z ulicy Lubicz i 2 kościołów i zamku. Tak więc dało się nie zaginąć. Budynek opery po prostu wyjechany na maksa (jej ja chyba używam tutaj gdańskiej potocznej mowy i mam nadzieje ze forumowiczowie z południa zrozumią (zrozumieją) Tak więc nowiuteński budynek opery robi wrażenie. no. a koncert tym bardziej, trwal do 23.30. na drugiej połowie zmożył mnie sen bo wydawało mi się że jestem ciagle w pociągu ale potem sie ocknęłam.
Na 9 poszliśmy na dworzec i szwagropolem dojechaliśmy do Zakopanego ( nuda okropna) i koło 11 zakwaterowaliśmy się blisko doliny strążyskiej. Tak jakoś wyszło. Zeszliśmy na dół kupić żarcie i potem po zrobieniu prowiantu poszliśmy ku dolinie strążyskiej skoro była tak blisko. Pogoda jak dzwon, słońce praży. Zatrzymujemy się u wylotu doliny i próbujemy analizować mapę ktróra była tam namalowana ale nic większego z tego nie wynika. nie mamy swojej mapy bo jakoś tak zapomnieliśmy. i właściwie to wiemy piąte przez dziesiące gdzie idziemy. W Dolinie leżał śnieg mimo panujacego ciepła. mijamy grupkę turystow i idziemy sobie uważając by nie zamoczyć sobie nóg, to znaczy butów. Dosyć szybko dochodzimy do takiej polanki gdzie nikogo nie ma i zastanawiamy sie czy iść tak jak na giewont czy na sarnie. decydujemy że sarnie są nudne i nie chce nam sie i idziemy w górę. i tu rozpoczynają się schody. idziemy po głębokich śladach w śniegu, czasami zapanając się anwet po kolana w śniegu. Szybko się męczymy i zatrzymujemy na śniadanie które właściwie musimy zjeść na stojąco uważając żeby nie zjechać spowrotem do polanki. masakra po prostu. Słońce przez drzewa nie docierało do nas tak więc szybko zrobiło nam się zimno i zaczeliśmy piąc się w górę dalej. Doszliśmy do rozwidlenia gdize nie było wielkiego wyboru dokąd iść dalej. nie można było iść w stronę Giewonta(-u) więc zaczęliśmy iśc w dół w strone jakiejś małej łąki (chyba nas tam nigdy nie było, byliśmy rozczarowani że tyle czasu mija a my tylko na te drzewa patrzymy i gdzie nogi stanwiamy.) idąc w dół trudno było celować w dziury ( ślady w sniegu) więc wychodziło na to że brniemy w tym śniegu. ja się tak czasem zapadałam że śnieg miałam w butach i w nogawkach i nogawiki podjeżdzały do kolana i noga właściwie była w śńiegu brrr....no i tak własnie jakoś doszliśmy do polany całkowicie zaśnieżonej ale na kraju lasu gdzie szły dalej ślady było słoneczko. Udało nam się znalexć kawałek suchego miejca i sobie usiedliśmy. Zdałam sobie sprawę że mam coraz bardziej mokre nogawki od spodni. podwinęłam je trochę i ruszyliśmy wolny krokiem dalej. ten odcinek był najcudowniejszy. Nie było wiatru a słońce tak ciepłe nie dawało odczuć wogle zimna od śniegu tak więc można było sie opalać i robić zdjęcia w najlepsze. jedyne co stało się kiedy doszlimy do doliny małej łaki ( nawet nie wiedzieliśmy że coś takiego istnieje i gdzie my to idziemy wogle) że zaczyna nam być mokro w butach. Ale cóż na to poradzić. moje nowe adidasy zaczęły tracić kolor co mnie najbardziej martwiło. poza tym pogoda była tak cudowna że co tam buty. szliśmy jak najszybciej sie dało wiec nie odczuwaliśmy zimna.
stwierdziliśmy że pójdziemy w stronę doliny kościeliskiej bo może tam bedzie mniej śniegu i wogle taka wiecie znana nazwa hahah ( żartuje) no więc idziemy sobie piękną trasą tylko bardzo nie przetartą z rozpuszczającym się śniegiem który dostarczał świeżej wody do stóp. Bardzo ożeźwiające działanie przyrody. Bardzo zdumielięmy się dochodząc na taką fajną polankę i widząc że ktoś wogle tam sobie na ławce siedzi ( zero człowieka dotychczas, tylko my) i wogle takie fajne miejsce i kwiatki kwitną i widok na góry ( potem okazało sie że to Miętusi przysłop) i że tu nigdy nie byliśmy. i zastanawialiśmy się gdzie ta Kościeliska jest. jedząc, odpoczywając i napawając się pięknymi widokami opalamy się. po prostu nie chciało się wogle ruszać stamtąd. Zejście do Kośieliskiej zajeło tak niewiele czasu ze niec nie pamiętam z tego, chyba byłam cały czas pod wrażeniem miętusiego. dochodząc do kościeliskiej stwierdzamy że skoro mamy mokre buty i jesteśmy aż tutaj w tej dolinie ( myśleliśmy że jesteśmy bardzo daleko od kir ) idziemy do ornaka na zupe. hahahah, woda i pokryty wodą lód na całej długości aż do ornaka. problem w tym że nie mogłam sie tego schorniska doczekać . robiło się nam coraz zimniej i głodniej. przelatująca woda miedzy palcami przestała orzeźwiać a raczej otrzeźwiała - co nas napadło zeby jeszcze iśc taki kawał bez sprawdzania ile to godzin? no ale tak to jest ze my na całego w te góry. tylko jeden dzień to trzeba wychodzić się tak żeby aż marudzić. no ale my bez marudzenia idziemy dalej i złapała mnie kolka. nienawidzę tego. spowolniło to nasz chód bardzo. docieramy do pustego ornaka. zdejmujemy buty i skarpetki, zawijam stopy w szalik i wcinam naleśniki z piwem. piwa nawet nie dopiłam bo wydawało mi się zimne. zaczynało nam być bardzo zimno a widok naszych skarpetek napawał obrzydzeniem jak nie wiem. aż ze śmiechu nie mogłam.
Odpowiedznie nastawienie psychiczne pomogło mi w ponownym założeniu butów. nie to że skarpetka jest fu tylko że to taki leczniczy okład. jak skarpetkę założyłam to i buta dało radę. Było mi tak cholernie zimno że nie wiem. zaczeliśmy biec z ornaka żeby się rozgrzać bo palców lewej nogi nie czułam. włąściwie biegliemy aż do momentu rozwidlenia na miętusie. musiałam tupać mocno nogami i rozchlapywałam breje na boki co było bardfzo śmieszne. Właściwie i tak od momentu całkowitego przemoczenia butów nie zwracaliśmy uwagi na to gdzie stanąc tylko po prostu szliśmy i tyle. cudownie jak okazało się że do kir jest tak blisko od rozwidlenia na miętusi. busikiem do krupowek i co? na zakupy. nie moglismy isć do domu bo jakbysmy zdjeli buty to nie wyszlibyśmy już. tak więc zakupy, poczta i wracamy do strążyskiej. zajeło to kupę czasu. szczególnie że w każdym sklepie co innego kupowaliśmy. gorący prysznic i jedzenie uratowało mi życie, kaloryfery były gorące także wszystkie nasze rzeczy udało sie wysuczyc.
Rano 40 min. do dworca - optarta lewa stopa od morkego buta ( zapomniałam o tym wspomnieć wcześniej, właśnie to był drugi powód dla którego biegłam bo mniej bolało optarcie) i potem szwagropol do krakowa, w krakowie 10 min, na kupno biletów i kawy w mc donaldzie ( sa beznadziejne oznaczenia i wogel zgubiłam się z ta kawą w galerii handlowej i udało nam się dobiec do pociągu znowu jakims cudem) od 12 cudownych 8 godzin do gdańska...podróż najgorsza ale warto było
Miłego czytania, Życzę Wam górskich przygód i mokrego dyngusa niekoniecznie w górskim śniegu ( polecam kupno stroju do nurkowania przed wyjściem w góry, zamiast płetw jakieś gigant kalosze )
Wesołych Świąt 
|
|
 |
|
 |
 | |  |
 |
 | |  |
 |
 | |  |
Spoko
Dołączył: 07 Lis 2006 |
Posty: 362 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Ostrzeżeń: 0/3
|
Skąd: Sucha Beskidzka |
|
 |
Wysłany: Pią 14:02, 10 Kwi 2009 |
|
 |
|
 |
 |
Karo nie na bezspośredniego turystycznego znakowanego wejścia na giewont z doliny strążyńskiej. Są tam żleby które wymagają wspinaczki taternickiej i sprzętu. Jeżeli szliście za szlakiem to prawdopodobnie tak jak tym razem skręciliscie w stronę Doliny Małej Łąki i na przełęczy Grzybowiec odbiliście za szlakiem na Giewont. Albo jeżeli poszliscie dalej niż wodospad siklawica wtedy mogliście przejść bez szlaku żlebem Warzecha na przełęcz Bacuch i dalej za szlakiem na Giewont. Na wprost żlebem Kirkora nie bylibyście w stanie przejść .
PS kiedyś tam warszawiaków ściągał Topr
No to czekamy na zdjęcia
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1
|
|
|
|  |