niecodzienne spotkania na szlaku |
buba
|
znalazlam na necie opisy ciekawych spotkan w gorach, sytuacji ktore jak dla mnie nadaja sensu wedrowkom, podrozom i wszelakim formom lazikowania
moze wam tez sie kiedys jakies niesamowite spotkania przydazyly???? Historyjka zdażyła się jakieś dziesięć lat temu. Jesień głaskała ciepłymi promieniami, toteż wędrówka przez Połoninę Wetlińską rozciągała się w czasie. Szliśmy we dwóch z Przełęczy Orłowicza na Chatkę. Liczne odpoczynki i narkotyczne wchłaniannie roztaczających się widoków spowodowały że dzień się kończył już po zejściu do Berehów. Ale byliśmy umówieni z resztą w CARYŃSKIM na nocleg. Asfaltówa w stronę Nasicznego nawet po zmroku jest prosta. W okolicy harcerskiej stanicy skręcamy przez potok robiąc skrót. Jest ciemno. Oczywiście nie mamy żadnej latarki. Wdrapujemy się na wyczucie na wzgórze. Wyczucie i opatrzność doprowadziła nas do drogi biegnącej przez dolinę Caryńskiego. Takie wędrowanie nocą ma swoje klimaty. Jesień, cisza, noc a my idziemy sobie przez odludne miejsca gdzie dawniej żyła wieś. Nagle na wprost nas zamajaczyły sylwetki. Niedzwiedź? Przecież nie człowiek. Dziwne uczucie niepewności i strachu przeszło po plecach. Podchodzimy bliżej. Odzywamy się po polsku zadając idiotyczne pytanie : czy jesteś duchem ? Z krzaków wychodzi na drogę druga sylwetka i odzywa się pytaniem : co my tutaj robimy nocą ? Zaczyna się rozmowa. Zagajam więc te duchy czy nie odmówią poczęstunku ? "... a nie, pacierza i wódki to nigdy nie odmawiamy " pada odpowiedź Mija minuta za minutą a my rozmawiamy jak ze starymi znajomymi. Opowiadają że tutaj mieszkają już od wielu lat. Mieszkają w szopie (szałasie) żywiąc się tym co daje las i przyroda. Przebywają oczywiście nielegalnie , bez żadnych dokumentów, wspominają jak dawniej MO często im dokuczało, a teraz to wolność i demokracja - można robić co się chce. Flaszka się skończyła a my ciągle rozmawialiśmy stojąć na środku drogi biegnącej przez dawną wieś. Caryńskie. To spotkanie po latach wraca pytaniami.: - czy naprawdę się zdażyło? - Co to byli za ludzie ? - Ile było prawdy w tym co mówili o życiu na wolności ? Niesamowite spotkanie. Niesamowici ludzie. Niesamowite spotkania... Kiedyś, bardzo dawno temu, wybrałem się w podobną jesień, jak dziś, w smutne buczyny gorczańskie, na oblepione mgłą szlaki, na butwiejące dywany liści. Żeby pobyć samotnie i trochę ze sobą pogadać Tak sobie tam lazłem szlakiem, zupełnie wymarłym, z Krośnicy przez Lubań do Przełęczy Knurowskiej i gdzieś za szczytem Lubania zacząłem odczuwać niepokój, bo zdałem sobie sprawę, że nie wiem, w którą konkretnie ścieżynkę mam skręcić, żeby dotrzeć do jednego z ukrytych na północnych stokach szałasów. Po prostu bezlistne drzewa tworzyły scenerię zupełnie odmienną od tej, którą zapamiętałem z lata. Było już trochę mroczno i przerażała mnie perspektywa błądzenia po zamglonych chaszczach z oświetleniem opartym na baterii słynnej Centry i z mapą tak dokładną, jak tylko mogła być mapa z lat 80-tych Kilka razy stawałem, cofałem się, sprawdzałem miejsca, które wydawały mi się początkiem poszukiwanej drogi. W którymś momencie zdecydowałem się, że skręcę w wąską ścieżynkę ledwie widoczną wśród zaschniętego zielska i wtedy zza grubaśnego buka wychynął dziadeczek. Ot, zwykły miejscowy dziadeczek, który szukał późnojesiennych grzybów. W ręku miał sękaty kij, na ramieniu staromodny, brezentowy plecaczek. Pierwszy się skłonił i rzucił 'dzieńdoberka'. Ucieszyłem się na jego widok, bo tacy faceci są często nieocenionym źródłem danych przy poszukiwaniach zagubionych dróg. A on, bez pytania, od razu zaczął mi wyjaśniać, jak mam na polanę trafić, gdzie mam skręcić, ile się cofnąć (oczywiście minąłem zasypaną liśćmi ścieżkę). Byłem tak zdumiony, że po prostu stałem i słuchałem jego rad milcząc. Wreszcie wykrztusiłem z siebie tylko jedno pytanie - jak odkrył, czego szukam w tym miejscu? Dziadeczek tylko się uśmiechnął i rzucił krótko, że takie sprawy rozważa się w cieple i o pełnym żołądku. Z ciekawości i zwykłej wdzięczności zarazem zaprosiłem go na kolacyjkę. Poprowadził mnie pewnie swoimi przechodami ku owej chatce, gdzie rozłożyliśmy ogień, najedliśmy się, a nawet nieco uszczknęliśmy rozgrzewacza, który miałem ze sobą (opchnął sporą część moich zapasów żarciowych, ale to i tak była niska cena za uratowanie mi tyłka od nocnych marszobiegów). Wreszcie przyszedł czas na odpowiedź na moje pytanie. Wiecie, co mi powiedział? Że w tym miejscu często ktoś się kręci w poszukiwaniu zejścia do tej chatki i widać to na pierwszy rzut oka. Pośmiał się chwilę, pogadał coś o pogodzie na następny dzień i szybko się pożegnał, wyjął lampkę naftową, zapalił (tak!) i zniknął w mroku. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że może przede mną było tu wielu innych, którzy musieli nakarmić tego dziadeczka za wskazanie drogi do zaginionej chatki -czyli ciekawa specjalizacja A może to był dziadeczek, który trafił się tylko mnie, odgadł jakie mam problemy i sobie ze mnie zażartował? Tak czy inaczej, spałem tej nocy sucho i ciepło |
||||||||||||||
|
katmandu
|
Kilka lat temu robiłam takie pomiary parametrów cieków wodnych w okolicach Muszyny. Badania dzieliły się na studnie (czyli chodzenie po wioskach) i cieki (czyli na dziko do źródła każdego strumyczka). Ja z kolegą wywalczyliśmy to chodzenie na dziko oczywiście.
Któregoś dnia przedzieramy się w górę jakiegoś potoczka (badanie trzeba wykonywać przy źródle i każdym dopływie innego cieku, więc każdy potok trzeba było przejść od początku do końca w danym obszarze), po drodze spotkanie z leśnymi zwierzątkami, gniazdem os w kłodzie drzewa itp. Dziki las, cisza, żadnych ludzi poza nami. Nagle między drzewami zobaczyliśmy starą chatynkę na polanie. Wyczołgaliśmy się z wąwozu, żeby tam odpocząć (byliśmy pewni, że pusta) i jakież było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy przez chatką strasznie starą babulkę z dziadkiem, wygrzewających stare kości w słońcu. Zobaczyli nas nie mniej zdziwieni niż my i zawołali do siebie. Okazało się, że polaną faktycznie podchodzi tu dróżka, ale nie wiem nawet czy samochód by tu wjechał. Babulka poczęstowała nas wodą z sokiem, a widząc nasz sprzęt zapytali co robimy i skąd jesteśmy. Powiedzieliśmy, że z Wrocławia, na co im - dosłownie - aż łzy w oczach stanęły i zaczęli wypytywać - czy kamienica taka i taka jeszcze stoi, a czy po rynku nadal jeżdżą tramwaje, a jak wygląda to czy tamto. Okazało się, że dawno temu (chyba we wczesnych latach 70, nie jestem teraz pewna, ale tak przypuszczam po tych tramwajach na rynku) musieli opuścić Wrocław (nie wiem czemu) i się przenieśli w te rejony. Byli tak chłonni tej wiedzy, że kolega poszedł zrobić badania innych cieków w tej okolicy, a ja siedziałam z nimi chyba ze 3 godziny i opowiadałam im o Wrocławiu. Na koniec zapytałam, czy mają tu jakiś adres, pocztę, więc powiedzieli, że owszem, ale na dół już rzadko schodzą i listonosz zagląda tylko jak coś przyjdzie. Po powrocie do Wrocławia wysłałam im kilka albumów i pocztówek o Wrocławiu, zwrotu nie było, więc mam nadzieję, że jeszcze się nimi chwilę cieszyli. |
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez katmandu dnia Śro 10:34, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy |
Pijak
|
Mi zapadło w pamięci jedno spotkanie. Kiedyś na czubku Kościelca wypoczywam sobie wraz z rodzinką i znajomymi, a tu nagle wtoczył się jakiś siwy dziadek z długaśną siwiutką brodą i kazał sobie zrobić zdjęcie i na maila wysłać. Jak poprosił tak zrobiliśmy. Następnie zaczęliśmy z nim rozmawiać i okazało się, że to jakiś wykładowca matematyki z jakiegoś uniwersytetu i że co roku właśnie na Kościelec wchodzi. Testuje w taki sposób czy jeszcze nadaje się do życia, czy ma się już poddać i skoczyć.
|
||||||||||||||
|
marcello2
|
Kiedyś w Chatce na Rogaczu spotkałem trzy dziewczyny. Po długiej integracji okazało się, że jedna z nich (mieszkająca obecnie w Jastrzębiu) chodziła do tego samego przedszkola co ja, a mieszkała parę bloków dalej...
Góra z górą... |
||||||||||||||
|
Zed
|
To nie wspomniane zwiazane z ludźmi ale w tamtym roku wychodząc na Wielką Raczę widziałem na szczycie miejscowego kota który bawił się z lisem
|
||||||||||||||
|
Piotrek
Administrator
|
W zeszłym bodajże roku, zimą szedł ze mną pies z Rycerki Górnej na Przegibek, dalej na Rycerzową i dopiero przy schronisku doczepił się do innego człowieka.
Mały kundel a popylał całkiem nie źle Natomiast kiedyś idąc z kuzynem ze Szczyrku na Klimczok, też zimą, doczepił się do nas duuuży wilczur. Tyle, że był młody i ciągle chciał się bawić skacząc na nas, łapiąc za ochraniacze i.t.d. Upierdliwe było bydle. Ale najgorsze jak z 15 min przed schroniskiem wpadliśmy w zaspę i z bólem się przedzieraliśmy. Psiak szedł sobie obok, widać znalazł twardszy fragment, i będąc na wysokości naszych ramio ciągle kłapał by chwycić czapkę |
||||||||||||||
|
tomektr
|
Piękne. Takie spotkania pamięta się przez całe życie, prawda? |
||||||||||||||||
|
Blue_Sky
Gość
|
odrobinę się przeraziłam, nie mam nic do takich ludzi, ale wzbudzają we mnie pewne obawy, wolałbym nikogo takiego nie spotkać...
|
||||||||||||||
|
niecodzienne spotkania na szlaku |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.