Wielka Fatra i Niżne Tatry czyli powrót na Słowację |
Pudelek
Ogarniacz kuwety
|
Eco wziął dwutygodniowy urlop i wyruszył w góry, namawiając mnie, abym się dołączył przynajmniej na jakimś odcinku. W Bieszczady było mi za daleko, więc stwierdziłem, że z przyjemnością przejdę się chociaż po Słowacji, zwłaszcza, że tych szlaków jest nie robiłem.
Początkowo miałem wybrać się jeszcze z całą trójką (prócz Eco, TuAlf i Grześ) w Tatry, gdzie planowali zdobyć Rysy, ale ostatecznie się nie zdecydowałem i okazało się, iż był to bardzo dobry wybór. Oni ruszyli w piątek, natomiast ja wsiadłem w popołudniową sobotę do pociągu, który przed godziną 20 dotarł do Zwardonia. Ruszyłem sobie spokojnie w kierunku Skalanki, budząc po drodze zainteresowanie mijanej stonki ("jakie on ma światełko"), po czym zatrzymałem się na grani, aby porobić kilka zdjęć nocnego Serafinova. W pewnym momencie usłyszałem z pobliskich krzaków jakieś ciche gwizdy - brzmiało to tak, jakby ktoś za mną szedł i komuś dawał znaki (a przynajmniej to podpowiedziała mi wyobraźnia). Nie było słychać żadnych innych ptaków czy stworzeń, więc czym prędzej ruszyłem dalej. Przy skręcie w las widzę z kolei kilka światełek błyskających w lesie - najpierw myślałem, że to odbija się jakiś płot, ale światełka nagle rozbiegły się w różne strony, jedno tuż przede mną. Prawdopodobnie lisy... Na chatce tłumów nie ma - oprócz chatkowej z rodziną i jej znajomych jest dwóch chłopaków z Ustronia plus ich wielki pies. Potem przychodzi jeszcze czterech kolesi - okazuje się, że swojemu koledze, który był w górach pierwszy raz, zafundowali od rana spacer na Wielką Raczę, Przegibek i powrót (świeżo zlikwidowanym szlakiem niebieskim z Kolonii ) - tak lekko licząc wyszło im z 14 godzin! Górski prawiczek wyglądał jak żywy trup, ale odgrażał się, że jeszcze im pokaże . Jakoś się zasiedziało w kominkowej i spać położyłem się po 2, więc nie mogłem być za bardzo wypoczęty. Niedziela - pobudka o 5.30. Pakowanie, mycie i o 6 wychodzę z zaspanej chatki, podziwiając świt. Schodzę do Zwardonia (myślałem, że tam będą jeszcze spali, ale mijam dwóch dziadków - pewno pędzą do kościoła), a potem do Serafinova na pociąg. Szybka przesiadka w Czadcy, kolejna w Żylinie i w Rużomberoku jestem już o 9.30. Piszę do Eco, ale ci dopiero niedawno wyjechali z okolic Roztoki.... piwkuję w dworcowym barze, potem przenoszę się do pobliskiego parku i wreszcie zjawia się trójka niedoszłych zdobywców Rysów. Jemy obiad i dojeżdżamy w Wielką Fatrę, do Wyżnej Revucy. Żółty szlak na sedlo Ploskej to 700 metrów podejścia, więc lekko nie jest, ale widoki rekompensują trud. . Na samym początku spotykamy też dość sporo ludzi, wiele z psami huskymi - jakiś zlot czy coś? Wyżej mijamy też owieczki, zastanawiając się, ile z licznych tutaj szałasów jest zajętych przez pasterzy? Po dwóch godzinach wchodzimy w końcu na sedlo, gdzie wita nas bardzo silny wiatr - mimo słońca od razu robi się zimno. Ponieważ TuAlf wraca do domu, rusza pierwszy w kierunku szczytu, my wolniej idziemy za nim i żegnamy się przy jego odwrocie. Ploska, jak sama nazwa wskazuje, jest płaska - widoki są tylko na dalsze pasma.... zastanawiamy się, czy jeszcze nie zahaczyć o chatę pod Borisovem, ale wieje coraz mocniej i w oddali się chmurzy, więc wielkofatrzańską magistralą schodzimy do przełęczy (?) Chyzky, a potem do Koniarek i dalej w kierunku Ostredoka, szukając szałasu pod Suchym Vrchm. Ma być widoczny ze szlaku, ale chyba od drugiej strony, bo musimy odejść nieco w bok, aby go w końcu dojrzeć. szałas jest full wypas, w środku łóżko piętrowe, drugie łóżku, stół z ławami, piec, kącik kuchenny, komórka, u góry stryszek, z boku miejsce na drewno i wychodek... tylko wody brak - prawdopodobnie strumień wyschnął no nic, mamy trochę ze sobą, więc jakoś sobie poradzimy. Wieczór mija przy rozmaitych napitkach oraz zapiekankach na świeżo skonstruowanym grillu W poniedziałek rano planowaliśmy z Eco przejść magistralą przez Ostredok i Krížną aż do Starych Hor, ale wstając rano widzę chmury zakrywające Ostredok, wiatr i ogólnie paskudną pogodę. Andrzej twierdzi, że idzie dalej ("Rób co chcesz, ja idę dalej"), ale zmienia zdanie, wychodząc po raz pierwszy na dwór. "Rób co chcesz, ja schodzę w doliny". Faktycznie, przy takiej pogodzie nie miałoby sensu pchać się w tamten teren - z Grzesiem złazimy Zeleną doliną do Vysnej Revucy, gdzie pakujemy się w autobus do Oravskej Lesnej. Mieliśmy od razu z Andrzejem jechać na Bańską Bystrzycę, ale ostatecznie siadamy jeszcze z Grzesiem w pobliskiej knajpie. Jest piwo, wódeczka, bagietki w sklepie obok, tylko kibel płatny Po godzinie żegnamy się (Grześ wraca do Polski) i ładujemy się do autobusu na Bańską - jest zawalony, ciepło w nim jak w piekarniku, ale dobrze, że jedzie. W Bańskiej kolejna przesiadka - na stanowisku nr 21 dziki tłum! Już myślałem, że się nie wbijemy, ale jakoś się udaje - w kolejnym piekarniku dojeżdżamy do Brezna. Dworzec i miasto opanowane przez Romów, ruina obok ruiny... Kolejny autobus mamy w Niżne Tatry - jedziemy na Srdiečko, gdzie mamy nadzieję coś zjeść. Niestety, restauracja była otwarta... do wczoraj. Schodzimy do Trangoški, gdzie reklamuje się jakaś chata - też zamknięta. To po co wystawiają reklamę przy drodze?! Ostatecznie dokonujemy konsumpcji przy szlaku i wchodzimy na zielony w kierunku Stefanika. według mapy i drogowskazu mamy iść 1:45-1:55, Andrzej twierdzi, że dłużej, bo plecaki ciążą, a tymczasem w schronisku jesteśmy po 1:20! Hmm, czyżby chleb z serem i Corgon działały jak doping?? Samo schronisko... od ostatniej wizyty jest lepiej w pokojach - nie ma poduszek wyglądających jak obrzygane. Ale w kiblu nadal nie można się zamknąć (to pierdoła, ale bardzo irytująca i jej usunięcie doprawdy nie jest kosztowne i skomplikowane), użycie ciepłej wody wymaga sztuki regulacji. Do tego jest drogo... Na szczęście smaczne jedzenie i sympatyczna obsługa niwelują minusy. W jadalni jest dwójka warszawiaków - Kasia i Łukasz, którzy idą w tym samym kierunku co my. Oprócz nich na chwilę zagląda grupa austriacko-słowacka, która gdzieś w dole ma konferencję. Mocno wypity Austriak ćwiczący swój słowacki zamawia dla nas kolejkę, ale ta gdzieś znika... Wtorek wita nas chmurami, rano nawet lekko mży, ale potem przechodzi. Nie śpieszy nam się - jemy jajecznicę i grubo po 10 ruszamy na szlak. Pierwsze 2 godziny to trasa powyżej lasu, jak od strony Chopoka. Potem odbijamy w dół i wzdłuż masowej wycinki drzew schodzimy do Wyznej Bocy, gdzie ma znajdować się sklep. A i owszem, jest, ale zamknięty... we wtorki! No pięknie! Postanawiamy zjechać autobusem do Niznej Bocy - jest mniejsza, miejscowi nie wiedzą czy działa tam sklep, ale jesteśmy w desperacji. W międzyczasie z Čertovicy schodzi Kasia i Łukasz, którzy zostawili tam swoje plecaki, ale nie decydują się jechać z nami. W Niznej Bocy na początku mamy załamanie - nic tu nie ma. Nagle Andrzej zauważa, że miejscowe kobiety idą skądś z siatkami - i jest, COOP Jednota! Ten z kolei nie działa w czwartki . Robimy zakupy i zaglądamy jeszcze do hostinca naprzeciwko - teraz jesteśmy całkowicie usatysfakcjonowani Wracamy na autobus, ale łapiemy stopa aż na Čertovicę - od kierowcy, ostro ścianającego zakręty, dowiadujemy się, że wszyscy ludzie to skur...yny. Jednak dobrze czasem spotkać filozofa za kółkiem Na przełęczy obiad i we mgle, wśród duchów Robina z Sherwood, dochodzimy do útulňi Ramža - oprócz warszawiaków jest tam też Czech i Słowak, którzy od dwóch tygodni wędrują non stop ze wschodu Słowacji. Pogratulować kondycji, choć Czechowi siada już noga po tylu dniach. Ramža - kto był to wie, świetne miejsce na nocleg. Kilkanaście miejsc noclegowych (nie ma strychu), jest i woda, oddalona o 5 minut spaceru. Wiedziałem, że środa będzie najtrudniejszym dniem i się nie pomyliłem. Wyszliśmy dość późno - to był pierwszy błąd. Wzięliśmy tylko jedną butelkę wody - drugi błąd. Po dwóch godzinach czuję się, jakbym szedł już pięć, Eco wygląda nie lepiej. Po raz pierwszy od bardzo dawna chciałem zawrócić, bo stwierdziłem że nie dam rady... ostatecznie poszliśmy dalej, przeklinając słowackich znakarzy (częsty brak oznaczeń oraz czasy wzięte z sufitu) i drwali (zwalone drzewa leżą spokojnie na szlaku, a po bokach wycinka). zejście do przełęczy Priehyba to temat na osobną powieść - to po prostu masakra! Na samym sedle uzupełniamy zapas wody w strumyku, wyciągami napój energetyzujący, po czym dogania nas Kasia z Łukaszem i po krótkim odpoczynku idą dalej - no po prostu roboty! Jacyś Słowacy straszą nas że na Veľką Vápenicę to co najmniej 2 godziny, według znaków 1:30, co traktujemy z przymrużeniem oka, biorąc pod uwagę bzdury widoczne do tej pory. Wchodzimy w 1:13, co mocno nas zaskakuje... Nie żebyśmy narzekali, ale zdaje się, że szczyt jest nie do końca tam, gdzie znaleźliśmy tabliczki. Przed Andrejcovą jest jeszcze jedno silne zejście i napastliwa kosodrzewina, przez którą ciężko się przecisnąć. Do utulni docieramy kwadrans po 19. Byliśmy w trasie nieco ponad 8 i pół godziny - w sumie niezły czas, spodziewałem się, że będzie znacznie gorzej, ale później jakoś zwiększyliśmy tempo. Jednak dobrze, że nie zawróciłem. Przy schronie grupa kilku starszych Słowaków - częstują smażoną słoniną i swojską śliwowicą, po czym grzecznie idą spać. Zostajemy przy ognisku sami z warszawiakami, gotujemy pulpę, pijemy kupiony w COOP-ie ocet i słuchamy rykowiska jeleni. Najbardziej podobał nam się taki dialog: * Wkurzony jeleń: - Huuuuuuuu! * Dowcipniś jeleń: - Hee hee heee... I tak kilka razy . Kładąc się spać mamy wrażenie, że jelenie dostały się do schronu, bo z parteru dochodzą odgłosy jako żywo przypominające rykowisko . W czwartek zrywamy się o 5 rano, po pakowaniu jesteśmy na szlaku o 5.30, jeszcze w kompletnych ciemnościach. Jest mokro, wąsko i ślisko, ale po pół godzinie zaczyna świtać... Szlak jest oznaczony średnio, w dodatku w pewnym momencie jakiś żartowniś przestawił kamień ze znakiem szlaku w drugą stronę. Do Pohoreli schodzimy około 7, skąd mamy autobus na Červeną Skalę, gdzie następuje rozstanie - Eco rusza na Koszyce i potem w Bieszczady, ja przez Poprad wracam na Śląsk. Piękny wypad Jeśli ktoś jeszcze nie zasnął nad tekstem to zapraszam do galerii: [link widoczny dla zalogowanych] |
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez Pudelek dnia Czw 22:08, 10 Lis 2011, w całości zmieniany 1 raz |
xaga
Moderator
|
Pudelku nad tekstem nie da się zasnąć bardzo fajna relacja
|
||||||||||||||
|
Beskidus
Administrator
|
Heh Relacja rewelacja, nie ma czasu myśleć o przysypianiu |
||||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez Beskidus dnia Pon 8:27, 26 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz |
Piotrek
Administrator
|
O, kimałem tu ze dwa lata temu [link widoczny dla zalogowanych]
Świetny wypad Panowie |
||||||||||||||
|
Pudelek
Ogarniacz kuwety
|
właśnie gadaliśmy tam o Ciebie, że ponoć rozbijałeś namiot w okolicy. Zastanawialiśmy się gdzie, bo wszędzie podłoże wyglądało na kamieniste i ze skałą pod ziemią
|
||||||||||||||
|
Piotrek
Administrator
|
Chata była zajęta przez dwójkę słowaków. Zamknęli się i nie chcieli wpuścić. Kumpel wyłożył się na stryszku a ja z resztą namioty rozbiliśmy z kilkanaście metrów poniżej. Miękko nie było ale po znieczuleniu dało się zasnąć
|
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez Piotrek dnia Pon 11:35, 26 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz |
ecowarrior
|
A w szczególności dziad, który na pożegnanie przegnał nas spuszczaną gnojówką
...oraz termos herbaty i po trzy piwka... Sceneria niczym w Bazie Ludzi Umarłych... hehe, gratki za pomysł i konsekwencję w działaniu Robin rządzi każdorazowo Wstyd się przyznać ale na rozpoczynającym się odcinku parokrotnie wybzdnęły się słowa niegodne dżentelmenów Gdy na ten trunek spoglądam to mimowolnie spowija mnie odruch wymiotny Ogólnie rzecz biorąc wypad faktycznie świetny. Z każdą mijaną chwilą, kolejnym dniem, wzrasta sentyment i radość z przeżytej przygody. Nawet odcinek Ramža-Andrejcova nabiera innego wymiaru (choć tym kawałkiem szlaku nie mam już zamiaru się przemieszczać...). Piotrek, w momencie jak spoglądałem na wokółszałasowe podłoże to z każdą mijaną sekundą stawałeś się moim nowym idolem A tak na poważenie to trzeba było wejść na siłę do chatki, a co! Ich własnością szałas nie jest! A gdyby się zabarykadowali to tylko poczekać aż któryś wyjdzie lać, bo pęcherz rzecz święta i kto człowiek ulżyć se musi... |
||||||||||||||||||
|
Piotrek
Administrator
|
Szkoda było nerwów by się z nimi wygadywać. Namiociki stanęły, ognisko zapłonęło, szkło dało dźwięk. Było ok
|
||||||||||||||
|
Wielka Fatra i Niżne Tatry czyli powrót na Słowację |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.