Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
katmandu
|
Witam,
Jako że właśnie wróciłam z Transylwanii, śpieszę złożyć relację z pierwszej – stricte górskiej w pasmo Bihor – części mojej wyprawy. Wszystkie fotki umieściłam na [link widoczny dla zalogowanych], natomiast tutaj poszerzę relację opisową, zamieszczając co ciekawsze zdjęcia. Uczestnicy wyprawy zebrali się z całej Polski – ja z Wrocławia, Agata z Katowic, Maciek z Sosnowca i Rafał z Mazur. To była pierwsza wyprawa w Karpaty Rumuńskie dla każdego z nas, więc można powiedzieć – ruszyliśmy w nieznane. Moja przygoda zaczęła się w sobotę 18.07 o 6.30 rano, gdy wsiadłam w pociąg do Krakowa, gdzie spotkałam się z pozostałymi uczestnikami. Do Oradei dotarliśmy po całonocnej podróży autobusami rejsowymi i stamtąd dwoma lokalnymi dotarliśmy na Przełęcz Vartop w niedzielę 19.07 około południa. Pasmo Bihor na dzień dobry powitało nas barową pogodą… Obraliśmy kierunek na rozpadlisko Groapa Ruginoasa, dokąd dotarliśmy po kilkudziesięciominutowym marszu ostro w górę. Groapa Ruginoasa to ogromny badland, powstały w wyniku erozji deszczowej. Jest głęboki na ponad 100 m i posiada średnicę ponad 600 m. Akurat gdy stanęliśmy nad urwiskiem, mgła zaczęła się przerzedzać, ale deszczowa aura nadawała temu miejscu jeszcze większą posępność… Niestety, już tutaj zgubiliśmy właściwą drogę – chcieliśmy obrać kierunek na Poiana Florilor, ale dysponując jedną mapą sprzed 10 lat (o zgrozo), poszliśmy w niewłaściwą stronę na zachód. Po kolejnej godzinie zeszliśmy na spowitą mgłą halę, gdzie pasterze wypasali stado owiec. Już z daleka słyszeliśmy owcze dzwonki i naprawdę uroczy śpiew pasterza, który snuł jakąś długą historię… Przy łączeniu szlaków już byliśmy pewni, że kierunek dobry… tylko wektor przeciwny i powinniśmy iść dokładnie w drugą stronę. Próbowaliśmy nawiązać kontakt z pasterzami: słowny (bez powodzenia), migowy (bez komentarza), obrazowo-mapowy (porażka)… Po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że nie będziemy wracać do rozpadliska, tylko z tego miejsca spróbujemy skierować się na wschód. Droga jednak tylko jakiś czas prowadziła w dobrym kierunku, potem skręciła w dół – teraz już byliśmy pewni, że zejdziemy o jedną dolinę wcześniej w kierunku zachodnim. No trudno, idziemy, zwłaszcza że pora obiadowa dawno już minęła. Na dole, w wąskiej i wyludnionej dolinie, a właściwie kanionie, napotkaliśmy parę z Bukaresztu, próbującą wyjechać w górę Toyotą RAV4 w poszukiwaniu Jaskini Niedźwiedziej. Zabrali nas razem z całym naszym ciężkim majdanem kilkanaście kilometrów w dół i wysadzili na rozstaju dróg. W prawo odchodziła droga w kierunku wsi Boga (14 km) i tam też ruszyliśmy, rozbijając po pewnym czasie obozowisko na łące. Nie tracąc rezonu, postanowiliśmy jutro dotrzeć do zagubionej dziś Poiana Florilor i krzepiliśmy się takimi oto widokami spod namiotów: Rano w poniedziałek 20.07 powitała nas plażowa pogoda, która utrzymywała się z tendencją rosnącą już do końca pobytu. Wyruszyliśmy asfaltem w stronę wsi Boga, oblewając się siódmymi potami. Na szczęście podwiózł nas leśny pickup do wsi Pietroasa, gdzie rzuciliśmy się na sklep. Pokrzepieni i zaopatrzeni w wodę i piwo na wieczór postanowiliśmy, że spróbujemy dalej również skorzystać ze stopa aż do momentu, gdy od drogi na wieś Boga odejdzie szlak w kierunku Poiana Florilor. Rozdzieliliśmy się na dwie grupy – nasza dwójka próbowała nawiązać kontakt z miejscowymi drwalami raczącymi się w tutejszej spelunie. Gość spod sklepu zaoferował nam nawet mediację i ochronę, ale panowie raczej nie chcieli zostawiać opróżnionych ledwie do połowy butelek. Ruszyliśmy zatem w ślad za pierwszą ekipą, która zdecydowała się iść i łapać stopa po drodze. Po pół godzinie dogonił nas pickup z wesołymi drwalami, którzy oczywiście wzięli nas na pakę i ochoczo częstowali piwem z plastiku. Wysadzili nas jednak po 2 km, skręcając dalej w lewo. Teraz droga prowadziła wzdłuż rzeki Crisul Pietros, która przepięknie drąży napotykane głazy i skały. Na jednym z nich urządziliśmy sobie półgodzinny popas, a gdy wyszliśmy z powrotem na drogę, okazało się że drużyna nr 1, czekając na nas, urządziła sobie taki sam popas 40 m dalej : ) Doszliśmy do rozstaju dróg – prosto do wsi Boga było jeszcze ok. 7 km, a my obraliśmy drogę w prawo, wznoszącą się długim trawersem ponad dolinę. Po niecałych dwóch godzinach otworzyły się przed nami przepiękne przepaściste widoki, a na wprost na horyzoncie zobaczyliśmy nasz cel – Poiana Florilor. Tego dnia jednak już do niej nie dotarliśmy, rozbijając obóz trochę poniżej, przy leśniczówce – Canton Pauleasa. Rano we wtorek 21.07 przed południem docieramy nareszcie do Poiana Florilor, gdzie postanawiamy zrobić bazę wypadową. Chowamy ciężkie plecaki w krzakach i „na lekko” ruszamy nadrobić ten nieszczęsny pierwszy dzień błądzenia. Schodzimy pół godziny w dół aż to początku kanionu rzeki Galbenei czyli Cheile Galbenei. Po kilkudziesięciu metrach „normalnego” szlaku po głazach pierwsza atrakcja – przejście kilkunastu metrów wzdłuż rzeki po łańcuchach i na ręce, i na nogi. Dostarczyło nam to sporo emocji i rozciągnęło mięśnie : ) Dalej szlak prowadzi wzdłuż rzeki, raz bliżej, raz dalej, przechodząc również bardzo stromo w dół przez jaskinię. Docieramy wreszcie do wypływającego z jaskini wodospadu Evantai, który robi ogromne wrażenie. Tutaj szlak również prowadzi wzdłuż pionowej ściany po łańcuchach, jednak poziom wody jest na tyle niski że przechodzimy po kamieniach. Z powodu suszy „nie działa” również drugi wodospad – który normalnie wypływa z wywierzyska tuż obok Eventai. Dalej szlak prowadzi w lewo, początkowo dość ostro pod górę. Po przeciwległej stronie kanionu widzimy ogromne, kilkusetmetrowe pionowe ściany skał, a u ich stóp –równie imponujące, szerokie portale do jaskiń, których zliczyć tu nie sposób. Docieramy w końcu do wywierzyska Izbicul Galbenei, gdzie rzeka wypływa z podziemnej kilkukilometrowej sieci korytarzy. Pniemy się dalej przez bukowy las, aż stajemy na skraju ogromnej studni – jaskini Bortig. Poobserwowaliśmy chwilę amatorów wspinaczki, kiedy z dna studni usłyszeliśmy… trąbkę. Gość przytargał tutaj instrument i grał na nim dobre 5 minut, ale akustyka tego miejsca w pełni tłumaczy ten niecodzienny czyn. Po kilkudziesięciu minutach dalszej wędrówki oczom naszym ukazuje się widok dosłownie zwalający z nóg – potężny, najwyższy w Europie portal do jaskini – 74 metry. A nad nim kolejne kilkadziesiąt metrów litej skały. Jest to dosłownie hipnotyzujący widok, którego żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać… System jaskiń w tym miejscu jest tak skomplikowany, że nawet nie staram się go nakreślać, zwłaszcza że moderator tego forum ma znacznie większą wiedzę na ten temat niż ja i z jego wcześniejszych relacji również kilka razy korzystałam przy opisywaniu tej trasy : ) W każdym razie nasza wędrówka zaczynała nabierać znamion maratonu, ponieważ byliśmy dokładnie w połowie, a słońce już się chyliło ku ziemi. Niezwłocznie zatem ruszyliśmy w drogę powrotną, pod sam koniec gubiąc szlak! Muszę tu powiedzieć kilka cierpkich słów na temat znakowania niektórych szlaków w tym paśmie – niejednokrotnie zdarzało się, że przez kilkaset metrów nie było ani jednego znaku (w miejscach które np. budziły wątpliwości), po czym pojawiały się na prostej drodze i to dosłownie na dwóch sąsiadujących drzewach. A może to wcale nie drzewa, tylko enty i to tłumaczy dziwaczne interwały znakowania? W każdym razie teraz zgubiliśmy nasz szlak przez nieuwagę – nauczka na przyszłość, że żółte kółko, biała obwódka i żółta obwódka prowadzi do punktów widokowych (a nasz szlak różnił się jedynie brakiem delikatnej drugiej żółtej obwódki). Doszliśmy do punktu widokowego, umiejscowionego wysoko na skale, dokładnie nad początkowym odcinkiem naszej dzisiejszej trasy, czyli Cheile Galbenei i wróciliśmy na naszą kwiatową polanę. Poranek środowy 22.07 przywitał nas tak niemiłosiernym skwarem, że ciężko nam było zebrać się spod namiotów. Jedynie Maciek niezmordowanie poszedł w dłuższą trasę, a nasza trójka poranek spędziła na przepierce w pobliskim strumieniu oraz kontemplacji. Wczesnym popołudniem ruszyliśmy wreszcie w górę Poiana Florilor i po około półtorej godzinie ujrzeliśmy w środku lasu Ghetarul Focul Viu – jaskinię lodową. W środku lata przy 40 st. upale na jej dnie zalega hałda śniegu, a w południe słoneczne refleksy wpadające przez otwór w sklepieniu tworzą podobno niezwykłe iluminacje. Teraz jednak światło było już popołudniowe. Jaskinia nie jest już dostępna, barierka zagradza dalsze przejście tuż za wejściem, jednak ślady na dole jaskini świadczą o tym że niejeden amator złamał zakaz wejścia, w tym również i Maciek, którego napotkaliśmy wracającego właśnie ze swojej dłuższej wyprawy. Po dalszym kilkunastominutowym szybkim marszu osiągamy szczyt Piatra Galbenei, skąd rozciąga się przecudny pejzaż. Mamy widok na wszystko – na wprost Groapa Ruginoasa, czyli rozpadlisko z pierwszego dnia i polanę gdzie pobłądziliśmy, po lewej ściany Cheile Galbenei, daleko za nimi – stok narciarski na przełęczy Vartop, a wprost pod nami nasza Poiana Florilor. Wymarzone miejsce do dłuższej kontemplacji… To był nasz ostatni wieczór na Poiana Florilor, który spędziliśmy przy ogromnym ognisku piekąc nieśmiertelne kabanosy… W czwartek 23.07 zebraliśmy cały dobytek i obładowani znowu jak wielbłądy ruszyliśmy w drogę powrotną na przełęcz Vartop, obierając kierunek dnem doliny potoku Luncsoarei. Popełniliśmy tutaj poważny błąd, chcąc sobie skrócić drogę wzdłuż wyschniętego potoku (nie należy ufać 10 letniej mapie i bihorskim drwalom) oraz drugi – rozdzielając się w miejscu bez zasięgu w poszukiwaniu dalszej drogi, gdy koryto strumienia nagle się skończyło. Tak czy inaczej odnaleźliśmy się dopiero wieczorem na przełęczy, a nasza trójka została dosłownie uratowana przez miłych turystów, którzy podwieźli nas kawał drogi swoją Dacią – ich było troje, nas troje, nasze trzy ogromne plecaki, namiot… Naprawdę gdyby nie oni, założylibyśmy obóz w połowie drogi na Vartop. Podwieźli nas od leśniczówki Canton Luncsoara aż do odejścia czerwonego szlaku na przełęcz. Stamtąd jeszcze półtorej godziny podchodziliśmy, zanim nie zobaczyliśmy znanego widoku. W ten sposób zatoczyliśmy pięciodniowe kółko i w nagrodę poszliśmy na lokalny specjał czyli mamałygę oraz upragnione piwo. Nasza górska wyprawa skończyła się w piątek rano, kiedy dwoje z naszej ekipy musiało wracać do Polski, a my ruszyliśmy dalej w Transylwanię, zwiedzając przez dziewięć kolejnych dni zamek w Hunedoarze, cytadelę w Alba Iulia, przecudne, piękne miasto Sybin (Sibiu), Buşteni czyli rumuńskie Zakopane, pałac Peleş w Sinai, zamek chłopski w Râşnov, zamek Draculi w Bran, Braszów, kościół warowny w Preimer wpisany na listę UNESCO, miasteczko Sighişoara, również w całości wpisane na listę UNESCO oraz Kluż, skąd w sobotę 1.08 ruszyliśmy do Polski. Korzystaliśmy przy tym z wszelkich rodzajów komunikacji – stopów, pociągów pośpiesznych i osobowych, autobusów różnej maści, rozbijając nasz namiot w przedziwnych czasami miejscach. Jednak dalsza część mojej podróży po Transylwanii nie wpisuje się już w tematykę naszego forum, zatem zainteresowanych zapraszam do mojej galerii na picasie – [link widoczny dla zalogowanych]. |
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez katmandu dnia Nie 21:36, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 4 razy |
buba
|
ale fajna relacja!!!
jak to sie nie wpisuje??? jak dla mnie wpisuje sie jak najbardziej [link widoczny dla zalogowanych] jak ja lubie te drutowiska to chyba wszedzie na wschodzie wystepuje [link widoczny dla zalogowanych] niesamowite miejsce... kombinat w cieniu zamku..albo na odwrot wyjatkowo mi sie tam podobalo!! [link widoczny dla zalogowanych] taaaaa..ci na rowninach sie wygrzewaja a tym w gorach jak zwykle dolewa widze ze ostanio duza obfotosc w udane wyprawy stopem super sprawa- oby tak dalejjj |
||||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez buba dnia Czw 17:59, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy |
taki1gość
|
gratulacje udanej wyprawy. widać, że Rumunia jest coraz częściej odwiedzana przez polskich górołazów
|
||||||||||||||
|
TNT'omek
|
Fajne fotki i super tekst! gratuluje takiej wyprawy
|
||||||||||||||
|
grzesiekodm
Moderator
|
Chylę czoła! (Dlaczego nikt mi nie zwrócił uwagi, że "chylę" pisze się przez "ch" ??. Jak walnąłem takiego byka to trzeba było zwrócić mi uwagę, a nie rechotać się w domowym zaciszu )
Relacja na najwyższym poziomie!! Wielki plus za sposób prezentacji – ładne zdjęcia, lekka, przyjemna a zarazem rzeczowa treść, właściwe nazewnictwo, interpunkcja, dbałość o szczegóły! Fantastycznie przekazujesz emocje! Wszystko to bardzo przyjemnie się czyta, dosłownie jakbym był na pokazie slajdów z komentarzem autora! Jeszcze raz wielkie gratulacje!! Szkoda tylko, że tak mało przeszliście w ciągu tych pięciu dni. Właśnie przed momentem wróciłem z Bihoru. A tu proszę, taka niespodzianka |
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez grzesiekodm dnia Śro 2:28, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz |
katmandu
|
Bardzo dziękuję, to szalenie miłe : )))
I jak było na rowerkach...? |
||||||||||||||
|
grzesiekodm
Moderator
|
Oj tam... nie przesadzaj... relacja jest
No cóż... na rowerze zrobiłem w Bihorze zaledwie 215km. Moim współtowarzyszkom średnio się chciało jeździć, więc większość czasu spędzaliśmy na wycieczkach pieszych. Tym razem udało mi się wreszcie zrobić trochę zdjęć, które za jakiś czas zamieszczę w galerii. W Bihorze byłem w sumie już 6 razy, a zdjęć mam jak na lekarstwo, zawsze coś nawalało - a to pogoda, a to ludzie, a to znów aparat odmówił posłuszeństwa... Teraz mam nadzieję nadrobię zaległości. |
||||||||||||||||||
|
Re: Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
buba
|
kurcze to jest wlasnie ta jedyna rzecz ktora mi sie w rumunii nie podoba...ten brak kontaktu z miejscowymi.. i dlatego zwykle planujac wyjazd do rumunii i tak po namysle ladujemy na ukrainie.. szkoda ze tak jest bo rumunia to taki piekny kraj.. |
||||||||||||||||
|
katmandu
|
Ale ja w sumie nie mam takich odczuć - chodziło mi o to, że większość naszej konwersacji polegała na wymachiwaniu dokoła rękami i kiwaniem głową we wszystkich możliwych kierunkach (na dwukrotne wskazanie palcem tego samego miejsca na mapie pasterz raz kiwał głową w boki, a za chwilę góra-dół )
Natomiast sama chęć do nawiązania kontaktu była naprawdę wysoka, nikt przed nami nie uciekał, w górach spotykaliśmy przeważnie ludzi, którzy umieli po angielsku tylko "yes" i "no", a mimo wszystko zawsze starali się jakoś pomóc. Co najmniej trzy razy natomiast się zdarzyło, że sami do nas podeszli ludzie. Pierwszego dnia ta para z Toyoty sama do nas zagadała, na następny dzień rumuńscy turyści pod sklepem we wsi też podeszli i pytali dokąd zmierzamy (akurat oni mówili po angielsku). No i w tej samej wsi, kiedy odczuwaliśmy obawy przed zajrzeniem do speluny w poszukiwaniu kierowcy zaparkowanego leśnego pickupa, jakiś miejscowy gość siedzący pod sklepem sam nam zaoferował, że z nami pójdzie do tej knajpy i poszuka kierowcy - dogadaliśmy się, mimo że ani jedno słowo po angielsku nie padło Mówię o samych górach, bo w dalszej części podróży to już w ogóle nie było problemów z nawiązaniem kontaktu. Może akurat miałaś pecha, a może my jakoś wzbudzaliśmy wyjątkowo litościwe uczucia? ; ) @grzesiekodm: czekamy zatem na zdjęcia, chętnie porównam, jeśli zahaczyłeś o te same trasy : ) |
||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez katmandu dnia Wto 8:49, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy |
Bazyliszek76
|
Świetna wyprawa ,cudowne,bajkowe widoki
Szczególnie podoba mi się ta fotka [link widoczny dla zalogowanych] I podpis pod nią jak najbardziej adekwatny |
||||||||||||||
|
Re: Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
Pudelek
Ogarniacz kuwety
|
eee... ja odniosłem dokładnie odwrotne wrażenie - kontakt, w porównaniu z innymi krajami, jest bardzo dobry. Językiem migowo-obrazkowym wszędzie dało się dogadać (a dokładając życzliwość rozmowców to było jeszcze łatwiej), a zdarzało się, że i na kompletnych zadupiach ktoś umiał np. parę słów po niemiecku albo angielsku |
||||||||||||||||
|
Re: Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
buba
|
to wszytsko na migi ???
dogadac sie w sprawie transportu, czy kupna jedzenia to sie da wszedzie machajac rekami i glowa.. ale tak zeby siasc w knajpie czy pod sklepem i pogadac z miejscowymi o zyciu albo zeby np. opowiedzieli cos ciekawego o okolicy to juz nie bardzo jest mozliwe.. wyjatki sie zdarzaja - w braszowie spotkalam goscia ktory handlowal lodami na ulicy i mowil po polsku, bo spedzil w polsce kilka lat ale tak w wiekszosci to ja sie totalnie w rumunii dogadac nie moglam- poza kupnem jedzenia w sklepie (pokazywanego placem) i pytania o droge (pokazywanie palcem na mapie). Najbardziej niefajne bylo dla mnie jak podchodzili ludzie we wioskach i cos do mnie mowili a ja nie wiedzialam czy mnie chca zaprosic na obiad/impreze czy raczej maja ochote mi wlać z jakiegos powodu, czy chca mi dac np. owoce czy chca zebym ja im dala kase... trzeba bylo po minie probowac wyczaic zamiary i zgadywac ich checi.. troche meczace.. sprawa sie poprawila w karpatach marmaroskich- jak nam we wioskach zaczeli "dobryj den" mowic na ulicy...poczulismy sie prawie jak w domu moze to zalezy jakie kto ma cele na wyjezdzie- jak w gorach sie wedruje grzbietami to rzadko sie ludzi spotyka i gadanie nie jest tak potrzebne.. tam gdzie znane zabytki czesto ludzie znaja pare slow w roznych zagranicznych jezykach..ale w zapadlych wioskach i wlazac tam gdzie sie nie powinno (np. huta w hunedoarze ) mozliwosc szybkiego wyjasnienia spornych kwestii jest nieraz bezcenna a moze ja jaka niekumata jestem... |
||||||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez buba dnia Wto 16:54, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz |
Re: Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
katmandu
|
No niemalże.... : ))) Wyczailiśmy, że przed sklepem stoi otwarty pickup, kluczyki w środku. Zaczęliśmy się rozglądać za kierowcą i gość który siedział przy ławkach pod tym sklepem zagadał po rumuńsku i gestem nam pokazał, że z tyłu jest knajpa. Więc poszliśmy tam i gdy wychodziliśmy zza węgła, z knajpy wyleciał jakiś gość nieomal na zbity ryj - jak to się ładnie mówi (wyglądało to dokładnie tak, jak wylatywał z grodu Kapral w komiksach Kajko i Kokosz, ledwo powstrzymałam się wtedy od śmiechu). Szybko zawróciliśmy i wtedy ten gość spod sklepu znowu po rumuńsku nas zagadał, domyśliliśmy się, że pyta czy znaleźliśmy kierowcę. Pokazaliśmy mu na migi mordobicie, na co on lekceważąco machnął ręką i pokazał, żebyśmy poszli za nim Ale tak jak wspomniałam, jego mediacja nic nie dała, panowie chcieli dokończyć flaszkę i zabrali nas dopiero po pół godzinie już jak szliśmy drogą. |
||||||||||||||||
Ostatnio zmieniony przez katmandu dnia Wto 17:04, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy |
grzesiekodm
Moderator
|
A ja w sklepie w Pietroasie, na ławeczce pod parasolem spotkałem faceta, który zupełnie dobrze rozmawiał po polsku. Jak się okazało w jego wiedza n/t bihorskiego krasu była żadna, więc skupiliśmy się na nauce rumuńskich przekleństw W tym zakresie facet naprawdę miał się czym wykazać!
|
||||||||||||||
|
Re: Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
Pudelek
Ogarniacz kuwety
|
no wybacz, ale nie każdy na świecie musi mówić jednym z języków słowiańskich albo znać angielski/niemiecki (choć z tymi ostatnimi wcale w Rumunii nie jest źle). gdybym miał takie podejście, to pewno całe życie jeździłbym na Słowację/Czechy, tyle, że ja wolę cały czas coś nowego oglądać i to niezależnie od tego czy miejscowy będzie mi mógł opowiedzieć coś ciekawego o okolicy, czy tylko po prostu się uśmiechnie i poklepie mnie po ramieniu. i pewno z takim podejściem będąc np. Francuzem, nie przyjeżdzałbym do Polski - bo tutaj nie dość, że z językami kolorowo nie jest, to jeszcze przy okazji po mordzie można dostać z byle powodu. w Rumunii nawet przez moment nie czułem jakiegoś zagrożenia, choć przez dzielnice cygańskie przechodziło się jednak szybszym tempem (to przez te ciągłe pytania o papierosy ) |
||||||||||||||||
|
Relacja - Munţii Bihor 19.o7 - 24.o7.2oo9 |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.